Skip to content
Książka Daniela Dziewita

KIEDY
ODCHODZĄ

Kiedy Odchodzą
 

Recenzje czytelników zamieszczane są w porządku chronologicznym. Czytelnicy mogą-jeśli chcą-podzielić się swoim odbiorem książki, przemyśleniami, refleksjami, uwagami.

Recenzje
 

Mój syn nie żyje

Drogi Panie Dziewit!
Dziękuje za podjęcie tematu, który do 28.05.2019 był dla mnie oraz mojej rodziny nieznany, daleki, a jednak spadł na nas jak meteoryt zrównując do poziomu cały świat, to co było i to czego nigdy nie będzie.

Mój syn Philipp (32 lata), wspaniały sportowiec, a wiec znał piłkę i ruch fizyczny (był w akademii sportowej oraz w reprezentacji narodowej Austrii w juniorach), był w zawodowej Straży Pożarnej gdzie pełnił funkcje organizacji akcji ratowniczych w czasie pożaru lub wypadków drogowych.

Chłopak o dużej wrażliwości i wysokich wymogach moralnych, przede wszystkim od siebie samego. Najlepszy syn i brat, pomocny, stawiający dobro innych przed dobrem swoim. Tolerancyjny do granic…

Dostał depresji, bądź kryzysu wartości, o czym nikomu nic nie mówił. Będąc osoba uświadomioną, że depresja jest po prostu stanem chorobowym, a nie czymś wstydliwym (media, plakaty) zaufał swojej lekarce domowej, która przepisała mu SRRI Sertraline 100 mg. Powoduje on bardzo często problemy z koncentracja, ospałość, ociężałość.

Za namową lekarki, która nie znała się najlepiej na leczeniu depresji, poszedł do pierwszego lepszego psychiatry, którego znalazł w okolicy.

Męczyła go ta ospałość oraz problemy z koncentracją w pracy (dyżury 24 godzinne przy telefonie).

Psychiatra okazał się być tzw. fanatykiem ADHS oraz przepisywania OPIATOW, których to mój syn nie chciał brać, gdyż czul się wg. jego notatek „źle i coraz gorzej”. Lekarz namawiał go do zmiany OPIATÓW na inne OPIATY o tej samej substancji Methylphenidat, lecz o innej nazwie preparatu.

Philipp niestety zaufał „lekarzowi”. Psychiatra stwierdził , że mój syn nie ma depresji, lecz ADHS (absolutna bzdura)!!!

Przepisywał mu coraz więcej OPIATÓW, przedawkował go ponad dwukrotnie. OPIATY są zabronione przy depresji, stanach lękowych. Do działań ubocznych należą myśli oraz działania samobójcze!!!

Do 2011 roku były one zabronione w terapii dorosłych w Austrii.

Moj syn został doprowadzony przez psychiatrę (w ciągu 8 miesięcy) do uzależnienia od tych środków, jego stany depresyjne pogorszyły się masywnie, miał wg. kolegów z pracy napady senności, płacze i widoczne problemy emocjonalne.

Za namowa kolegów i widząc, że LEKARSTWA doprowadziły go do ruiny psychicznej, Philipp odrzucił wszystkie leki i postanowił wyjść z tego silą własnej woli.

Niestety, OPIATY spustoszyły wszelkie siły jakie kiedykolwiek miał, a fala depresji (opisywana jako reakcja po zakończeniu terapii) zalała go i zniszczyła niczym tsunami.

Po 3 miesiącach ciężkiej oraz samotnej walki z odwykiem po OPIATACH oraz mega depresji jako działanie uboczne POOPIATOWE dodatkowo do jego depresji, mój syn odebrał sobie życie.

Moj syn chciał żyć!! Dlatego poszedł do lekarza!!! Jestem sama magistrem nauk o pielęgniarstwie i od ponad 30 lat pracuje w szpitalu. Znam się na lekarstwach i działaniu psychotropów!!!

Zawsze byłam przeciwnikiem takiego „leczenia” pacjentów. Obserwuję od lat, że coraz więcej młodych osób łyka jakieś antydepresanty.

Media zachęcają cały świat do korzystania z opieki lekarskiej psychiatrów lub psychoterapeutów w przypadku choroby.

NIE NIE NIE!!!!!! WHO uświadamia!!!!!! Kto na tym robi kasę???

Ja przestrzegam wszystkich przed tym!!! Wyjdą z receptą, potem dwiema receptami itd. itp.

Pacjenci nie są informowani o działaniach ubocznych!!! Wręcz przeciwnie, mówi się im, żeby nawet nie czytali ulotki, bo to przesada i leki są znakomite.

Wszystkie kongresy są płacone przez firmy farmaceutyczne!!! Studia farmaceutyczne o działaniu leków też są finansowane przez firmy produkujące dane lekarstwo!!! Publikowane są tylko studia, które potwierdzają, to co firma chce potwierdzić!!!

Następny problem na zachodzie: diagnoza ADHS, podają dzieciom opiaty, uzależniają i niszczą cale narody. Diagnoza ADHS jest w 70% błędna. Polega na intuicji lekarskiej!!!??? Chłopcy dostają diagnozę ADHS 80% częściej niż dziewczynki!!!???

Przysięgam, pracuję z lekarzami, sama korzystałam z ich pomocy. Wszyscy od razu mają receptę dla ciebie. Nikt z mojej rodziny po śmierci mojego syna nie brał nic!!! A byliśmy i jesteśmy w wielkiej traumie i bólu.

Jeżeli chciałby Pan kiedyś podjąć ten temat, to błagam o to, gdyż jestem przekonana o niszczącym działaniu OPIATÓW oraz marketingu wielkich firm farmaceutycznych. Polecam film na NETFLIX „Aptekarz”.

Ja, jako pielęgniarka mogę tylko potwierdzić to co się dzieje w Austrii, Niemczech, Szwajcarii, USA. Mam tam wszędzie przyjaciół oraz koleżanki pracujące w służbie zdrowia. To bardzo ważny temat.

Dużo osób, które obwinia się po odejściu kogoś bliskiego w tak dramatyczny sposób, nie ma wiadomości fachowych na temat lekarstw, ich działania ubocznego oraz ich działania, nawet gdy już ich nie bierzemy jakiś czas.

Osoba leczona psychotropami traci siłę, która jest w każdym człowieku, siłę, która pozwala przetrwać najcięższe momenty i sytuacje. Chemia otępia!!! To ona doprowadza często do nieodwracalnych zmian psychicznych!!! Psychiatrzy na zachodzie są zawsze kryci tajemnicą lekarską, w przypadku śmierci pacjenta, a pacjent jako „psychiczny” jest zawsze nieobliczalny i sam sobie winny. Rodziny w nieopisanej traumie są bezsilne, aby dochodzić prawdy i sprawiedliwości.

Znam także przypadki wielkich zaniedbań podczas pobytu na oddziałach psychiatrycznych, gdzie osoby z zagrożeniem własnego życia, odbierają sobie życie. Znam ból, rozpacz oraz wyrzuty sumienia osób, które tak właśnie straciły swoich bliskich, ufając w pomoc i opiekę w szpitalu. SZPITAL PSYCHIATRYCZNY i nie znany nikomu PSYCHIATRA są ZAGROŻENIEM!!! a nie ostatnią deską ratunku!!!

Osoba w rozterce i bólu psychicznym należy się zająć w domu, otoczyć ja miłością, opieką, czułością. Spać z nią w jednym pokoju. Przetrzymać kryzys. A w ciągu dnia razem iść do ZBADANEGO DOBREGO PRYWATNEGO psychologa i prosić o kogoś DOBREGO!!!

Znaleźć terapie prywatnie, najlepszą możliwą. Otoczyć chorego gronem przyjaciół, wciągnąć ją w życie, wyciągnąć z izolacji.

Stygma choroby psychicznej jest nadal aktualna!!! Depresja, wizyta u lekarza psychiatry, a nie daj Bóg w szpitalu psychiatrycznym doprowadza z pewnością do stygmatyzowania oraz wyśmiewania się z mobbing’u w szkole lub w pracy.

Dlatego rodzice powinni tez o tym wiedzieć i otaczać dzieci wielką ochroną a w momencie problemów, natychmiastowa zmiana szkoły!!!

Philipp też miał w pracy problemy z niektórymi kolegami!!! A osoby depresyjne nie mają wiary w siebie i siły do samoobrony.

Stygma ta może również sama w sobie doprowadzić do załamania.

Dziękuje jeszcze raz za podjęcie tematu, gdyż i ja byłam nieświadoma, a jestem przekonana, że wiedząc o pewnych sygnałach, może udałoby nam się pomóc mojemu dziecku!!!

Jeżeli uratuje pan swoja książką tylko jedno życie, to uratował pan już cały świat!!!

Dziękuję!!!

Jeszcze jedno, każdy przypadek odebrania sobie życia jest indywidualny. Różnią się od siebie w dynamice, każdy ma złożoną strukturę tzn. jakie faktory wpłynęły na podjęcie decyzji, wspólny jest ból i cierpienie i brak nadziei.

Po odejściu ukochanej osoby w tak dramatyczny sposób pozostają nieopisane wprost wyrzuty sumienia, że się nie widziało, może powiedziało coś nie odpowiedniego, że się zawiodło jako rodzic…Osoby z zewnątrz natychmiast szukają winy w samym „chorym” (odbiło mu) w jego „chorej” rodzinie, patalogizując ją oraz obwiniając najlepiej rodziców. Każdy rodzic obwinia się sam aż do granic, że nie pomógł dziecku, że nie widział, co dzisiaj wydaje się jasne i zrozumiale.

Gdybanie wśród laików, o ostrym wychowaniu…świadczą o absolutnym braku rozeznania tematu. Są to słowa bardzo bolesne. Żona aktora pana Bogdana Smolenia po utracie 17 letniego syna po usłyszeniu, że syn jej nie czul się kochany wystarczająco (od wróżki) sama również odebrała sobie życie.

Pomocą jest, jeżeli ktoś wysłucha i wytrzyma nasze łzy. Nie musi nic mówić. Niech nie pociesza, że będzie dobrze, że trzeba dalej żyć.

Najlepiej po prostu wytrzymać nasz ból.

Najlepsza pomocą są grupy osób, które przeżyły taka sama stratę. Grupy najlepiej matek i ojców, grupa rodzeństwa, grupa po stracie partnera.

Jest tego i tutaj w Austrii mało, niestety.

Bardzo nie lubię słowa samobójstwo. Jeżeli mogę prosić, w następnej audycji, jeżeli to możliwe, aby używał Pan słów „odebrał sobie życie”. Dziękuję!

Teresa, Wiedeń

Nie przewidziałam

Ten tekst nie będzie typowym słowem recenzenta, gdyż okoliczności jego napisania są szczególne. Nie przewidziałam ich. Napisałam go nieoczekiwanie dla mnie samej, jak mówią filozofowie, a posteriori…

Gdy Daniel Dziewit zaproponował mi przygotowanie recenzji do swojej książki „Kiedy odchodzą…”, nie miałam żadnego, prócz teoretycznej wiedzy, doświadczenia śmierci samobójczej w kręgu bliższych lub dalszych mi osób. Zastanawiałam się zatem dość intensywnie, co ma się w nim znaleźć…

Tymczasem tuż przed rozpoczęciem pisania tego tekstu dotarła do mnie tragiczna wiadomość, która mocno i boleśnie mnie dotknęła. W Danii popełnił samobójstwo młody, zaledwie dwudziestoletni chłopiec, który miał problemy, mówiąc najogólniej, zdrowotno-psychologiczne. Choć nie znałam go osobiście, w jego wsparcie duchowe byłam mocno zaangażowana i na tyle, na ile potrafiłam, dawałam oparcie jego mamie i cioci, które informowały mnie o jego stanie. Słuchałam z lękiem, że wspominał rodzicom o chęci zakończenia swojego życia. Nie lekceważyłam tych słów, starając się docierać do różnych osób (ksiądz, psycholog, pedagog), które mogłyby mu fachowo pomóc. Te działania jednak, jak i wysiłki ze strony rodziców, krewnych i ludzi dobrej woli okazały się niewystarczające. Daniel, notabene imiennik autora książki, zabił się, a konkretnie powiesił się w niedzielę 16 sierpnia 2020 w Danii, zaledwie kilka dni po wyjeździe z domu do sezonowej pracy. Ten młody, zdolny, wrażliwy, pełen pasji człowiek chciał zostać żołnierzem Wojska Polskiego, ale choroba uniemożliwiła mu realizację planów. Marzenia legły w gruzach, nie udźwignął tego i podjął, niestety, decyzję o przedwczesnym odejściu. Było to ewidentnie, jak je nazywam, samobójstwo „z rezygnacji”. Informacja o jego śmierci, mimo że kończyłam kursy i warsztaty z zakresu suicydologii u wspominanego w książce Daniela Dziewita znanego polskiego suicydologa Ryszarda Jabłońskiego i zajmowałam się tym zagadnieniem jako etyk, wstrząsnęła mną, dotknęła mnie prawie tak, jakby chłopiec był przynajmniej członkiem mojej rodziny. Może dlatego, że codziennie modliłam się za niego i ogarniałam go myślami pełnymi nadziei, że uda mu się pomóc.

Jednak najbardziej bałam się myśli o tym, co mogą czuć osoby pozostawione przez Daniela. Rodzice, siostra, ciocia – jego matka chrzestna, babcie, dziadek. Gdy zastanawiałam się nad tym, co mogą przeżywać, jak cierpią, jak udźwigną to doświadczenie, z którym będą musieli żyć dalej, to przyznam, że wewnętrznie drżałam z przerażenia, a łzy lały się strumieniami. Nie były to już tylko łzy z powodu zmarłego dziecka, niewiele starszego od mojego Syna, ale także z powodu bólu, straty i kompletnej niemocy jego Bliskich pozostawionych w niewysłowionym smutku i żałobie. Pomyślałam wtedy, że lektura książki Daniela Dziewita, do której miałam napisać ten wstęp, byłaby im bardzo pomocna i wskazana. Inne publikacje bowiem, które wyjaśniają zjawisko samobójstwa, jak choćby świetna klasyczna już pozycja Tadeusza Ślipko „Etyczny problem samobójstwa”, pomijają zupełnie aspekt mierzenia się z tym dramatem bliskich i rodzin suicydentów, którzy, kto to może rozsądzić, być może mają „gorzej” od samych samobójców, patrząc z ludzkiego punktu widzenia.

Autor bowiem, który wykonał kawał doskonałej i jakże pożytecznej roboty, przygotowując tę nowatorską publikację, pokazał poprzez świadectwa swych rozmówców – najbliższych z kręgu osób, które odebrały sobie życie – tę rzeczywistość, o której wspomina się najrzadziej. Rzeczywistość dalszego egzystowania żywych, którzy muszą nolens volens poradzić sobie z trwaniem przepełnionym bólem, traumą, wstrząsem i zranieniem.

A przecież postawy osób dotkniętych tym skrajnym doświadczeniem są różne. Od stanów kompletnej, totalnej rozpaczy, wyparcia i zaprzeczania faktom do stanów przeżyć, które mogą nawet zakończyć się zanegowaniem własnego sensu istnienia i chęci życia, zaburzeniami psychicznymi czy kompletną izolacją społeczną. Choć są też tacy, co warto podkreślić, którzy pokazują, gdzie można szukać nadziei wbrew nadziei, jak wydobywać się z rozpaczy, jak powoli ściągać ze swej głowy cierniową koronę.

Daniel Dziewit dzięki wrażliwości, delikatności i umiejętności słuchania wydobył ze swoich przeoranych cierpieniem interlokutorów tę oczywistą, ale zarazem okrutną prawdę, że po samobójczej śmierci najbliższej osoby nic nie jest i nie będzie już takie samo, że dawne światy się rozsypują, dotychczasowe wartości ulegają, mówiąc językiem Nietzschego, przewartościowaniu i że pojawia się sytuacja niedomknięcia, która będzie wisiała nad ludźmi bez żadnego rozwiązania, często do ich śmierci.

Lektura tych zwierzeń i wspomnień jest już sama w sobie trudna. Skumulowanie opisów cudzego cierpienia i borykania się z nieujarzmionym bólem nie pozostaje bez wpływu na czytelnika. Jednak dzięki temu biorący tę książkę do ręki, którzy skonfrontowali się z samobójczą śmiercią swojego najbliższego poprzez warstwę poznawczą, ale i emocjonalną mogą nie tylko zmierzyć się z tym traumatycznym doświadczeniem, jakim zawsze jest samobójstwo, ale również dowiedzieć się, jak sobie poradzić z własnym krzyżem, utrapieniem i gehenną, gdy taka śmierć dotknęła kogoś z ich rodzin czy grona przyjaciół. Dla innych zaś wiedza ta będzie cenna choćby ze względów społecznych, moralnych, religijnych, gdyż autor dotyka w swej relacji i tych aspektów.

Cennym dopowiedzeniem książki jest jej część druga, na którą składa się zapis debaty pokazującej spojrzenie znanych i cenionych polskich psychologów na problematykę samobójstwa. Ich refleksje i wnioski porządkują i podsumowują niejako zasadniczą treść książki, wnosząc wiele cennych spostrzeżeń i uwag na temat fenomenu kryzysu życia zakończonego śmiercią z wyboru. W tej części jest też ważny tekst o. Marka Adamczuka zakonnika i psychoterapeuty, którego refleksja od strony pastoralno-egzystencjalnej dopełnia obrazu genezy śmierci samobójczej.

Podsumowując, wspomnę o filozoficzno-etycznej wizji samobójstwa, która najczęściej funkcjonuje w świadomości ludzkiej. Jest nią złudne wyobrażenie, że samobójcza śmierć to nieodwlekanie nieuniknionego, zakończenie wszelkiego cierpienia, wreszcie akt przynoszący ulgę i wyzwolenie od zła, które silniejsze od dobra jest już nie do pokonania, bo to zło, które w różnej formie dotyka człowieka, staje się dominujące, wiodące i tak destruktywne, że wybawienie się z niego kosztem cielesnej śmierci jawi się jako jedyne możliwe rozwiązanie.

Tymczasem takie pesymistyczno-nihilistyczne spojrzenie na wybór samobójczej śmierci, będącej negacją własnego istnienia jest pokłosiem współczesnej utraty nadziei, wiary i miłości. Utraty nadziei, która podpowiada, że zawsze jest rozwiązanie, choćby najtrudniejszych i niewykonalnych, z ludzkiego punktu widzenia, spraw i sytuacji. Utraty wiary, która przecież jako akt woli może „przenosić góry”, która czyni niemożliwe możliwym, ale utracona, niestety, prowadzi do rozpaczy i unicestwienia. Utraty miłości, bez której nie ma życia w pełni osobowego, i w imię której człowiek zdolny jest znieść wszystko i przetrzymać wszystko. Natomiast gdy brakuje tej „trójcy” fundamentalnych wartości, zanika instynkt i smak życia, których absencja sprowadza na człowieka rozpacz, destrukcję i w konsekwencji śmierć – duchową albo cielesną. Tylko zatem mocno zakorzeniony, ugruntowany i pielęgnowany system aksjologiczny ufundowany na tej boskiej triadzie nadziei, wiary i miłości może przyczynić się do uformowania w człowieku wewnętrznego ładu, harmonii ciała, umysłu, serca, emocji, pragnień i działań, co jest najlepszym, najskuteczniejszym, i w gruncie rzeczy, jedynym sposobem na auto ochronę i zachowanie swojego życia, będącego najpiękniejszym darem, jaki, my ludzie, kiedykolwiek posiedliśmy. Z życia bowiem powinniśmy się cieszyć, szanować je, kształtować jak najwspanialsze dzieło sztuki, ba… codziennie chwalić je! Czyniąc tak, wychylamy się już ku Transcendencji i budujemy naszą doczesną egzystencję na podobieństwo czekającego nas życia wiecznego, do którego wszyscy zmierzamy…

Dr hab. nauk humanistycznych Zdzisława Kobylińska, filozof, etyk, publicystka, polityk

Będzie ze mną do końca

Poruszyłeś bardzo trudny temat nie o samobójcach, lecz o Tych którzy zostają i muszą z tym żyć. Czytałam dwa razy i płakałam, bo wszystko wróciło.  Życie spowodowało, że stałam się twarda nawet bardzo nie pamiętałam co to łzy, a jednak Twoja książka przypomniała mi.

Nie jest to łatwa lektura, lecz trzeba ja przeczytać szczególnie Ci co są jej bohaterami, bo oczyszcza i po wielu latach od zdarzenia potrafi wytłumaczyć wiele.

Po przeczytaniu opinii specjalistów myślę, iż gdybym spotkała O. Marka Adamczuka lżej przeszłabym traumę, a ona jednak będzie do końca życia ze mną.  Wielki szacunek dla autora.

Teresa Dembowska

Bez upiększeń

Jestem po przeczytaniu książki. Nie sposób jest nie myśleć o jej treści rano, w dzień, wieczorem…Zostałam wciągnięta w świat rozpaczy, ogromnego cierpienia i bólu psychicznego. Historie są opisane bardzo przejrzyście i zrozumiale. Uważam, że dobrym pomysłem było zaproszenie do panelu dyskusyjnego specjalistów, dzięki czemu była możliwość zapoznania się czytelnika z punktem widzenia różnych psychoterapeutów.

Nie uważam, aby którykolwiek szczegół opisu denata czy sposobu wyboru formy zakończenia życia był zbyt szczegółowy. Owszem, opisy bywały trudne, wyobraźnia została u mnie mocno pobudzona, ale z takimi sytuacjami, widokami zetknęli się Ci, którzy pozostali.

W rzetelny sposób bez jakichkolwiek upiększeń opowiedzieli swoje życiowe dramaty i to co szalenie też ważne mówili w jaki sposób dźwignęli się z tej traumy.

Istotną kwestią tej pozycji są też tytuły książek innych autorów, którzy zajmują się współczesną kondycją człowieka, jego wnętrza oraz próbą wskazania człowiekowi sensu.

Uważam, że temat samobójstw jest nadal w dużej mierze tematem tabu. Nie wiem, czy istnieje osoba, która chociażby raz nie usłyszała bezpośrednio o kimś kto postanowił się zabić.

Z tego co ja widzę to owszem przez chwilę mówi się o danym samobójcy (a jak to zrobił, a dlaczego, a gdzie…), a za jakiś już nikt o tym nie mówi. Nie wiedziałam, że WHO raczej nie bardzo zajmuje się tematyką samobójstw.

Moim zdaniem częściej powinni być zapraszani do mediów specjaliści, np. suicydolog, psychiatra, powinny być podawane statystyki. Owszem od jakiegoś czasu istnieją kampanie, np. odnośnie do depresji, ale to jeszcze za mało.

Moim zdaniem książka jest bardzo wartościowa i potrzebna. Mnie osobiście poruszyła, bardzo… Były momenty, że oczy mi się zaszkliły…

Kinga

Jestem blisko

To nie jest książka, której okładka zalewa media społecznościowe. Nie jest recenzowana przez topowych blogerów. U mnie przeleżała pół roku, zanim zdobyłam się na odwagę, aby zacząć ją czytać. Niestety mogłabym być bohaterką książki Daniela Dziewita-tą, która musiała poradzić sobie z samobójstwem osoby ze swojego otoczenia.

 

To zapis rozmów z tymi, którzy zostali i borykają się z niezrozumiałym wyborem bliskich lub znajomych. To książka, przy której wspominam i znów jestem blisko tego, którego już nie ma.

spadlomizregala    

Czego nie ma?

Daniel Dziewit, delikatność, takt, empatia, zrozumienie.
Nie widzę go ale wiem, ze jest.
Dostaję do rąk książkę: ,,Kiedy odchodzą,,.
Delikatna w dotyku, wręcz aksamitna.
,,Widzę,, dłońmi.

”Widzę” aksamit i tłoczenia.
Ten aksamit to takt i delikatność Autora.
Tłoczenia to treść. Bolesna, smutna, ale jakże prawdziwa.
Na stronie tytułowej, wewnątrz książki, dedykacja.
Coś się wydarzyło, coś zaistniało, wzrosło.
Boję się dotknąć kartek.

Boję się, że tekst przemówi, że powie: Po co to zrobiłaś, komu to opowiedziałaś?, będą analizowali, roztrząsali.
Po cholerę do tego wszystkiego wróciłaś?
Kartki milczały, ale tekst w wersji elektronicznej przemówił głosem metalicznym.

 

Głosem speakera ktoś obcy opowiadał historię.
Tam w środku są ludzie, ludzie którzy zostali. Popatrz, już nie jesteś sama.
Ale są tam również Ci, którzy odeszli. Odeszli a przecież są.
Jest tam rozpacz i siła, jest tragedia i nadzieja, są ludzkie dramaty i walka o nas samych.
Czego nie ma? Zadęcia, bufonady, oceniania i krytyki.
Ta publikacja jest, bez wątpienia, materiałem do głębokiej analizy.
Jest łącznikiem pomiędzy znanym i nieznanym.
Powinna stać się przewodnikiem po zwycięstwie.
To hołd oddany tym, którzy odeszli i tym, którzy pozostali.
Nie ma tutaj zwycięzców i pokonanych.
Są ludzie w różnych okresach życia, ludzie toczący walkę z przejawami ignorancji i nietolerancji.
I jest Autor, ktoś, kto zanurzył się w rozpaczy innych, ktoś kto poznał ich jak nikt inny, ktoś kto przelał słowa na papier.
Dziękuję Daniel. Bardzo dziękuję.

Nie róbcie tego

Ta książka chodziła za Danielem Dziewitem od lat. A kiedy wreszcie zdecydował się ją napisać, okazało się, że nie ma lepszego momentu na publikację niż właśnie teraz.

Pisanie Daniela Dziewita jest nietypowe. Podobnie jak jego kariera. Do pisania dochodził po swojemu. Nie żadne tam Szkoły Reportażu Bardzo Znanego Dziennikarza. Żadna próba podrabiania stylu książek Bardzo Znanego Wydawnictwa. Nie zaczęło się od ambicji bycia pisarzem dla samej ambicji („a teraz proszę Państwa będę pisać książki!”). U niego przyszło to jakby z potrzeby udokumentowania wszystkiego, co zobaczył, próbując w życiu innych rzeczy – zakładając sieć salonów fryzjerskich na Śląsku, ratując przed upadkiem medium lokalne czy rozkręcając portal z praktycznymi poradami dla Ukraińców przyjeżdzających do Polski do pracy. To wielki atut Dziewita i jego pisania, który pozwala mu dostrzec temat tam, gdzie inni nawet nie zaglądają. Bo nie wiedzą pewnie, że takie miejsca w ogóle istnieją. To znaczy wiedzą, ale nie przyjdzie im do głowy, że najzwyklejszy pod słońcem ogródek kawiarni w centrum handlowym w Chorzowie albo stacja paliw przy drodze szybkiego ruchu między Warszawą a Radomiem mogą być tematami godnymi opisania. Dziewit idzie tam z otwartymi oczami i uszami. Bez tej nieznośnej maniery inteligenta, który zstąpił z parnasu i zapragnął trochę poznać „zwykłe życie”. I wynosi niesamowite historie. Z tego właśnie powodu Daniel Dziewit jest prawdopodobnie jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) kronikarzem tego, co dzieje się w trzewiach polskiego kapitalizmu.



Trzy lata temu po raz pierwszy usłyszałem, jak Dziewit opowiada o ludziach, którzy zdecydowali się targnąć na własne życie. Pracował wtedy jeszcze nad swoją poprzednią książką „Franczyza. Fakty i mity”. Zbierał historie ludzi, których umowy franczyzowe doprowadziły do bankructwa. Jeszcze wcześniej byli „Przeliczeni”, czyli pierwsza książka autora opowiadająca historie „galerników” – osób, które zainwestowały pieniądze w próbę rozkręcenia biznesu w prowincjonalnych centrach handlowych, lecz poniosły porażkę. Wpadły w długi. Zaliczyły dół – osobisty, biznesowy, statusowy, życiowy. W swoich książkowych opowieściach o galernikach czy franczyzowcach Dziewit zwracał uwagę na systemowy problem. Ale pewnie już wtedy rodził mu się w głowie pomysł na książkę o tych wszystkich, którzy z porażki, stresu czy osamotnienia nie potrafili wyjść inaczej, niż sięgając po najbardziej radykalne rozwiązanie: samobójstwo.

Ta książka jest zbiorem historii. Występują tu ludzie, którzy na jakimś etapie swojego życia dotknęli mroku. Albo sami próbowali się zabić, albo też zrobił to ktoś z ich najbliższego otoczenia. Niektóre z tych opowieści są niepomiernie smutne. Jednocześnie niosą ze sobą bardzo wiele nadziei. Pokazują, że człowiek jest dziwną istotą, w której przeplatają się nieznośna kruchość i niesamowita wola walki o życie. „Kiedy odchodzą…” będzie aktualna w każdych czasach. Ale ostatnio jest jakby bardziej. Mamy za sobą pierwszy etap pandemii. Wygląda na to, że przed nami wielkie wyzwanie kryzysu ekonomicznego. Stresu, zwątpienia i kłopotów będzie wiele. Kruchość i wola życia raz jeszcze będą toczyć walkę w wypadku wielu ludzi. Książka Dziewita może niektórym pomóc. To dlatego ją dziś Państwu w tym miejscu tak mocno zachwalam.

Rafał Woś, Dziennik Gazeta Prawna

Jeśli męczy Cię popkołczing

„To był grudzień, kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia, trzypokojowe mieszkanie na

dziewiątym piętrze wieżowca, obok nas w pokoju była mama i ojciec, oglądali telewizję, a my

słuchaliśmy radia. Paliliśmy papierosy i często otwieraliśmy okno, za oknem była gęsta mgła… W

pewnym momencie, około godziny dwudziestej, odwróciłam się żeby przyciszyć radio – pamiętam

dokładnie każdy szczegół – stałam blisko okna, odwrócona plecami, ten pokoik był niewielki, kiedy

obejrzałam się przez ramię zobaczyłam już tylko ciało i to, jak przeskakiwał przez parapet, ono się

obsunęło, nie było chęci złapania się tego parapetu – skok był zamierzony…”

Książka Daniela Dziewita ,,Kiedy odchodzą” nie stanowi tryptyku z ,,Przeliczeni-tajemnice galerii handlowej” oraz ,,Franczyza-fakty i mity” ale z nich wyrasta na gruncie rzetelności w pokazywaniu prawdy o opisywanych zjawiskach społecznych. Winston Churchill powiedział:

„Czasami ludzie potkną się o prawdę. Ale prostują się i idą dalej, jakby nic się nie stało. ” Nie tym razem. Po tej książce nie będzie tak łatwo przejść do porządku dziennego.

Nie spotkałem tu akademickiej maniery wpychania  ,,trudnych słów” bez kontekstu, czy moralizujących wywodów na temat wyższości Boga nad nauką czy odwrotnie. Nie ma też typowej dla psychologii uznaniowości. Jest konkret.

Struktura rozdziałów  jest uporządkowana, relacja osób dotkniętych samobójstwem jest odseparowana od komentarza autora. Tak!!!Bohaterami tej książki są ci , którzy zostali. Każdy, kto chociaż raz w życiu chciał zniknąć ,teleportować się na tamten świat-powinien sięgnąć po tę książkę, żeby poznać niszczycielską moc takiej decyzji. Autor nie grzmi autorytatywnie , nie ocenia, nie poucza. Po prostu słucha. Jak odnalezienie powieszonego rodzica wpływa na przyszłe życie dziecka? Co, gdy próba samobójcza nie powiedzie się? Kto się opiekuje ,,skoczkiem” z 7 piętra? Czy na wszystkie pytania musi być odpowiedź? Wiele osób ,nie jestem tutaj  wyjątkiem , wyolbrzymia swoje problemy. Kiedy czytam o śpiewaniu pieśni religijnych przy mieszkaniu samobójcy (w którym mieszkają jego bliscy) czy o diabelskiej mieszance problemów emocjonalnych z alkoholem (i biznesem franczyzowym który zatopił finansowo rodzinę)-nabieram dystansu. Pojawia się też- niewygodny dla psychiatrii- temat oddziaływania leków psychotropowych na kondycję psychiczna osób w kryzysie.

 

Nie ma tu szukania ,,taniej sensacji” -po prostu fakty. Jeśli męczy Cię popkołczing poradników ,,jak być szczęśliwym” i jest Ci duszno od bredni i truizmów-to Daniel Dziewit jest kimś, kto przywraca literaturze psychologicznej należną powagę. Ta książka może uratować komuś życie-nie wchodząc w rolę ,,policyjnego negocjatora z samobójcą” ale przedstawiając rzeczywistość oczami tych , którzy zostali.

Chciałbym nadmienić, że pozycja ta -poza tym, że jest po prostu dobrze napisana -może być niezwykle pomocna dla terapeutów, policjantów, prawników-każdego, kto w swojej drodze zawodowej może spotkać się z problemem samobójstwa.

Stanowić może  również wsparcie dla osób, które są psychologicznie uwikłane w sytuacje ,,w okolicach samobójstwa”.

Na koniec oddam głos autorowi.

,,Zadośćuczynienie  tym,  którzy  zostali,  może  być  terapią,  wyzwaniem  do  nadrobienia  tego,  co  zostało  zaniedbane, 

„nie  tak”  powiedziane.  Pracy  nad  sobą  i  „oddaniu  dobra  innym”  —  tym,  którzy zostali.

Zanurzenie się w uzasadnionym poczuciu winy może w przyszłości być początkiem służby rozumianej jako szansa na przewartościowanie życia.”

,,Nie czytaj tej książki jednym tchem.

Chłoń ją po kawałku z namysłem.

Pozwól tej książce mówić do siebie.

Nie zagłuszaj jej. I wytrwaj do końca.”

Kuba

Walka o pogodzenie

Piękna książka. Wiele poruszających historii osób które odebrały sobie życie. 
To także dramaty osób, bliskich którzy zostali. 
Każda tragedia to codzienna walka o pogodzenie się z tym co się stało. 
Książka godna polecenia każdemu. 

Zarówno osobom które na co dzień pracują z osobami które dotknęła depresja i inne tego typu problemy. 
Dla dotkniętych chorobą pacjentów, to również ciekawa lektura.
Pomaga zrozumieć że depresja to żaden wstyd, że jest wiele innych osób cierpiących, podobnie jak Ty.   

Książka pozwala także każdej osobie mającej myśli samobójcze, poznać co czują najbliżsi którzy pozostają po śmierci samobójcy. 

Jest także kilka historii które opowiadają o nieudanych próbach samobójczych i czym takowa może się skończyć. 
Podoba mi się budowa zdań Autora książki. 
A to ważne, ponieważ tego typu książki czyta się najprzyjemniej. 

Z Pozdrowieniami dla Autora:
Łukasz z Żywca.

KUP KSIĄŻKĘ